Środowiska ewangelikalne dziedziczą teologię z połączenia nauk reformowanej i anabaptystycznej, których fuzja, historycznie dokonana w latach ’40 XVII w. przez purytan i ocalałych z prześladowań anabaptystów, zrodziła baptyzm, który jest prekursorem dla nas wszystkich. Temat naszej pracy: Samoudzielanie się Boga w sakramentach inicjacji chrześcijańskiej na podstawie posoborowej literatury teologicznej wydaje się być najlepszym sposobem do ukazania prawdy o realizującym się już od momentu chrztu, spotkaniu z żywym, zbawiającym Bogiem. Jak wcześniej zaznaczyliśmy, spotkanie z Bogiem to dar. 25 i 26 grudnia w religii chrześcijańskiej obchodzone są święta Bożego Narodzenia. Jednak inne religie nie traktują tego dnia, jako daty narodzin Chrystusa. Żydzi nie uznają narodzin Jezusa 24 grudnia, dlatego też nie obchodzą świąt Bożego Narodzenia. Tę prawdę poznajemy z rodowodu Jezusa zawartego w Ewangelii. Powszechnie w narodzie wybranym był przecież nazywany "Synem Dawida". Oznacza to tyle, że także z krwi i dziedziczenia Chrystusowi przysługuje tytuł Króla. Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. W 2022 roku ostatnia niedziela roku liturgicznego przypada 20 Wyznawcy Chrystusa w kolebce naszej wiary. Wolność religii a imperium Osmanów. Pod koniec XIX w. żyli tam wierni reprezentujący m.in. następujące wyznania chrześcijańskie: ormiańskie Wielkanoc to szczególny czas, kiedy Kościół wspomina śmierć i zmartwychwstanie Jezusa. W czterech Ewangeliach zawarty jest opis życia Chrystusa. Pamiętasz, czym przeraził on swoich uczniów? yQOl. "Wybitny historyk i pisarz prof. Wojciech Roszkowski, twórca takich bestsellerów jak „Świat Chrystusa”, „Roztrzaskane lustro” i „Bunt barbarzyńców”, w żadnym wypadku nie zgadza się z opiniami, że obecny kryzys jest zwiastunem ostatecznego upadku chrześcijaństwa. Aby lepiej zrozumieć, skąd pochodzimy, podjął się dzieła niezwykłego i w dwóch potężnych tomach opisuje historię chrześcijaństwa. Pierwszy tom kończy się upadkiem Konstantynopola. Drugi będzie doprowadzony do czasów najnowszych i ukaże się na przełomie czerwca i lipca 2021 r. Prof. Roszkowski opisuje z wielkim znawstwem i erudycją zarówno budowniczych, jak i niszczycieli zachodniej cywilizacji, rozprawiając się przy tej okazji z wieloma utartymi przez wieki dyskredytującymi opiniami. Ilustracje do tych niezwykle interesujących szkiców z dziejów chrześcijaństwa stanowią wspaniałe dzieła sztuki największych mistrzów; również po tym widać, jaką potężną inspiracją dla wielkich artystów była Biblia. Autor dowodzi ponadto, że nasza cywilizacja od swego zarania zmagała się z rozmaitymi wyzwaniami i konfrontowana była z przeróżnymi zagrożeniami, inicjowanymi od środka i z zewnątrz. A przecież jednak zawsze znajdowała siły oraz sposoby, by kryzys pokonać i kontynuować swoją misję. Zwyciężała mocą i aktywnością tych, którzy znajdowali swoją tożsamość w tym, co kiedyś nazwano christianitas; przez karty tej książki przewijają się najwięksi z tych przedstawicieli. Gdy takich ludzi brakowało, zaczęło powstawać wiele błędnych stereotypów chociażby na temat życia Jezusa i funkcjonowania Kościoła na przestrzeni dwudziestu wieków. Również z takimi stereotypami rozprawia się Autor tej książki. Drugim z powodów powstania dwutomowej, bogato ilustrowanej historii chrześcijaństwa, zatytułowanej znamiennie „Świętości, upadki i nawrócenia”, był kryzys, jaki obecnie dotyka Kościół w świecie. W książce „Świętości, upadki i nawrócenia” znajdziesz - Pierwszych świadków Chrystusa - Początki cywilizacji chrześcijańskiej - Potęgę i upadek Rzymu - Świat wczesnego średniowiecza - Rozkwit i problemy kultury chrześcijańskiej w wiekach średnich - Krucjaty oraz inkwizycję - Upadek Konstantynopola Jacques Dupuis CHRZEŚCIJAŃSTWO I RELIGIE Od konfrontacji do dialogu Copyright © Wydawnictwo WAM 2003 POSTSCRIPTUM Jak wspomniano we Wstępie, książka została ukończona 31 marca 2000 roku. Od tego czasu zostały opublikowane dwa dokumenty przez Kongregację Nauki Wiary, do których nie można się było odnieść w czasie pisania książki. Pierwszym dokumentem jest "Deklaracja Dominus Iesus", opublikowana przez Kongregację 5 września 2000 roku, cały tytuł Deklaracji brzmi "Deklaracja Dominus Iesus o jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła". Ten dokument został opublikowany w różnych językach w formie książeczki przez Libreria Editrice Vaticana. Jego oficjalny tekst łaciński można znaleźć w AAS 92 (2000/10), 742-765. Drugim dokumentem jest Nota poświęcona mojej wcześniejszej książce W kierunku chrześcijańskiej teologii pluralizmu religijnego (różne wersje językowe, polskiej brak), która nosi tytuł Nota na temat książki Jacques'a Dupuis "W kierunku chrześcijańskiej teologii pluralizmu religijnego". Oryginalnie była opublikowana po włosku w "Osservatore Romano" 27 lutego 2001 roku (polska wersja w polskim wydaniu "Osservatore Romano" 5/2001). Oficjalny tekst Noty zauważa, że książka zawiera "istotne wieloznaczności i problematyczne stwierdzenia dotyczące kwestii doktrynalnych o dużym znaczeniu, które mogą ukształtować w czytelniku poglądy błędne lub niebezpieczne" (Wprowadzenie). Takie potencjalne szkodliwe wieloznaczności powinny być rozwiane. Oba dokumenty są ściśle związane z licznymi tematami rozwijanymi w poprzedniej książce, jak również w obecnej. "Deklaracja" szeroko przypomina zasady doktrynalne związane z poruszanymi problemami, które zawarte są również w teologii i w katolickiej wierze czy w katolickiej doktrynie; chodzi o odrzucenie doktryn czy opinii, które uważa się za sprzeczne zarówno z wiarą, jak i z nauczaniem Kościoła. Nota, jak to jest wyraźnie powiedziane w przypisie, "dokonując oceny dzieła J. Dupuis, kieruje się zasadami wskazanymi w «Deklaracji Dominus Iesus»" (przypis 1). Związek pomiędzy dwoma dokumentami jest jasny i nie ma potrzeby, by się nad tym dłużej zatrzymywać: poruszany temat jest ten sam; ogólne problemy również; te same elementy teologicznej wiary są podkreślane i te same punkty katolickiej doktryny są podnoszone; odrzucone błędy i fałszywe opinie w obu przypadkach są podobne. Choć będąc o wiele krótszym dokumentem, pomijającym cały długi rozwój doktryny, Nota posługuje się tą samą metodą i przynosi ten sam materiał co Deklaracja. Jest on podzielony na siedem głównych tez. Każda z nich zaczyna się od jasnego stwierdzenia treści wiary czy doktryny katolickiej, a w drugiej części przywołuje opinie, które są uważane za błędne i za przeciwne wierze albo doktrynie katolickiej. W sytuacji dotykającej mnie bezpośrednio powstaje pytanie, czy moja książka może czy nie może powoływać się na oba dokumenty; czy wystarczy stwierdzenie, że manuskrypt książki był gotowy, jak to zauważono wyżej, przed publikacją obu dokumentów? Czy manuskrypt nie musiał być poważnie zrewidowany w świetle tego, co te dwa dokumenty stwierdzają lub co negują? Albo czy przynajmniej nie powinny być włączone do książki obfite odnośniki do dokumentów, żeby przedyskutować i usprawiedliwić możliwe punkty niezgody? Potrzebne jest głębsze wyjaśnienie, by usprawiedliwić pozorne milczenie zauważalne w książce na temat obu dokumentów. Trzeba uwzględnić kilka elementów. Po pierwsze, trzeba przypomnieć, że - jak to stwierdzono we Wstępie - wydawnictwa zażądały od autora tekstu, który byłby bardziej dostosowany do szerszego odbioru niż książka poprzednia. W kierunku chrześcijańskiej teologii pluralizmu religijnego miała na uwadze profesjonalnych teologów i specjalistów teologii religij. Dlatego wchodziła w szczegóły dyskusji, której szersza publiczność, by uchwycić główny temat książki, nie potrzebuje i byłaby źle przygotowana do jej lektury. Aby przygotować tekst bardziej nadający się do czytania dla wielu, nowa książka celowo pozostawiła na boku niektóre subtelne dyskusje; przypisy zostały zredukowane do koniecznego minimum, i książka otrzymała bardziej duszpasterski charakter. To nowe ukierunkowanie zdecydowało, by tekstu nie przeciążać długimi dyskusjami z dwoma ostatnimi dokumentami Kongregacji Nauki Wiary. Wydaje się bardziej celowe zachować tekst takim, jak został oryginalnie napisany. Byłoby jednak rzeczą błędną, gdyby wyciągnąć wniosek, że oba dokumenty zostały zignorowane przez tę nową książkę. W jakim sensie i w jakim kształcie są one obecne na każdej stronicy książki, to musi być jednak wyjaśnione. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że już w czerwcu 1998 roku praca W kierunku chrześcijańskiej teologii pluralizmu religijnego - która oryginalnie ukazała się we wrześniu 1997 roku - została poddana badaniom przez Kongregację Nauki Wiary. W ciągu prawie trzech lat autor musiał odpowiedzieć na pytania, jakie skierowała do niego Kongregacja. Ta długa procedura - niezależnie od tego, jak mogła być nużąca - stworzyła autorowi możliwość szczegółowej refleksji nad niektórymi ważnymi problemami, zrewidowania niektórych pozycji, jaśniejszego ujęcia pojęć celem uniknięcia dwuznaczności w wyrażaniu własnych myśli. Trzy duże artykuły zostały napisane w tym długim okresie - dwa z nich zostały opublikowane po włosku i angielsku - do których odniesiono się we Wstępie - świadkowie ciągłego procesu przemyśliwania i doskonalenia słownego. Chociaż te artykuły same w sobie podejmowały pytania kolegów teologów, przedstawione w niektórych recenzjach i innych studiach opublikowanych w różnych językach, nie na te wszakże sformułowane przez Kongregację Nauki Wiary - do których nie można było się odnieść publicznie - jest jednak rzeczą jasną, że odpowiedzi w nich zawarte były skierowane do obu audytoriów. To nie jest niczym zaskakującym zważywszy, że zarówno teologowie, jak i Kongregacja często odnosili się do tych samych problemów i formułowali podobne wątpliwości i trudności. Odpowiadając wyraźnie teologom, artykuły pośrednio miały na myśli również Kongregację. Tak więc można powiedzieć, że ciągły proces przemyśliwania i doskonalenia sformułowań słownych idei zawartych we wcześniejszej książce zachodził w ciągu prawie trzech lat, nie bez uwzględniania wcześniejszych pytań, skądkolwiek przychodziły. W porównaniu ze swoją poprzedniczką obecna książka ma więc, zdaniem autora, następujące zalety: wyjaśnia idee w świetle długich dyskusji, unika pewnych dwuznaczności, od których nie była całkiem wolna poprzednia książka, wzmacnia ufundowanie w chrześcijańskim objawieniu niektórych stwierdzeń, dostarcza dalszych wyjaśnień tam, gdzie niektóre stwierdzenia doktrynalne mogły się wydawać pozbawione wystarczającej teologicznej podstawy. To wszystko było i jest połączone ze świadomym otwarciem na szerszą publiczność i z duszpasterskim ukierunkowaniem. Jaki więc związek istnieje pomiędzy tą książką i dwoma ostatnimi dokumentami Kongregacji Nauki Wiary? Nie musi być powiedziane, że zgadza się bez jakichkolwiek restrykcji z dokumentami, jeśli idzie o wyznanie doktryny teologicznej i wiary katolickiej. Nie może być niezgody, jeśli chodzi o treść wiary, nawet jeśli różne sformułowanie treści jest możliwe w różnym kontekście. Poza tym, nawet jeśli wiara jest jedna, to różne percepcje tej wiary są również możliwe, warunkowane różnymi perspektywami, w których zbliżamy się do wiary, i różnymi kontekstami, w jakich jest wyrażana. Dokumenty Kongregacji ujmują wiarę w perspektywie dogmatycznej, opartej na wybranych cytatach z Pisma, z soborowych dokumentów i z oświadczeń Magisterium Kościoła. Takie ujęcie, choć uzasadnione, nie jest koniecznie wyłączne. Inna perspektywa polega na rozwinięciu tego, co w tej książce zostało nazwane "trynitarną i pneumatologiczną chrystologią". Taka perspektywa ma tę zaletę, że podkreśla wzajemne relacje istniejące z jednej strony pomiędzy Ojcem, a z drugiej pomiędzy Duchem, które są wewnętrzne w stosunku do tajemnicy Jezusa Chrystusa. Postępowanie Boga z ludzkością na przestrzeni historii okazuje się więc jednocześnie jako trynitarne i jako chrystologiczne. Takie ujęcie łączy również metodę indukcyjną a posteriori z dedukcyjnym a priori, co oznacza wyraźne odniesienie do konkretnej rzeczywistości pluralizmu de facto. Zadanie teologii w tym kontekście będzie polegało na pytaniu, czy religijny pluralizm, jaki charakteryzuje nasz dzisiejszy świat, może mieć, czy nie może pozytywnego znaczenia, w jedynym planie Boga zbawienia ludzkości; albo inaczej mówiąc, czy chrześcijańska wiara w Jezusa Chrystusa, powszechnego Zbawiciela ludzkości, jest do pogodzenia ze stwierdzeniem pozytywnej roli innych tradycji religijnych w tajemnicy zbawienia ich wyznawców. Nie może być pomijany fakt, że niektóre pozycje w książce również nie są zbieżne, przy całym szacunku, z pozycjami wyrażonymi w dokumentach albo przekazują doktrynę w odmienny sposób. W każdym razie w książce został uczyniony wysiłek, by wyjaśnić rozbieżności i by pokazać, jakie racje wydają się usprawiedliwiać utrzymanie różnego sposobu wyrażania doktryny, usuwając przy tym nieporozumienia i fałszywe interpretacje, do których poprzednia książka mogła niekiedy dostarczać powodów. Nie trzeba dodawać, że rozbieżności nigdy nie oznaczają różnic w zawartości wiary, lecz różną percepcję tej samej wiary w różnym kontekście. Takie rozbieżności zostały zaproponowane w duchu twórczej wierności Chrystusowemu objawieniu i doktrynalnemu autorytetowi Kościoła. Jestem świadom, że zaproponowałem coś, co nazwałem "jakościowym skokiem", który otworzy nowe horyzonty w tym, co nawet dzisiaj jest oficjalnym nauczaniem Magisterium Kościoła, chociaż myślałem i myślę, że te nowe horyzonty są głęboko zakorzenione w żywej tradycji Kościoła i na niej budują. Byłem i jestem nadal przekonany, że oficjalne nauczanie Kościoła nie zamierza ustalać stałych i zamrożonych niejako granic, poza którymi badania teologiczne byłyby zabronione, lecz, choć określając autorytatywnie, co jest Bożą wiarą, wytyczy główne linie i wskaże szlaki, według których teologia winna myśleć i na nowo reflektować na temat niezgłębionych Bożych tajemnic, stopniowo otwieranych przed ludzkością przez historię, a "w tych ostatnich dniach" "w pełni objawionych" w Jezusie Chrystusie. Jako wynik uzyskamy to, co nazywam "inkluzywnym pluralizmem", który choć nie ma nic wspólnego z pluralistycznym paradygmatem "teologów pluralistów", próbował pokazać, jak wiara i doktryna chrześcijańska może połączyć wyznanie wiary w jedyność Jezusa Chrystusa jako powszechnego Zbawiciela z teologicznym zrozumieniem pozytywnej roli i znaczenia w Bożym planie względem ludzkości innych tradycji religijnych. Jeszcze raz poddaję moje wysiłki i dokonania refleksji moich kolegów teologów oraz pod osąd doktrynalnego autorytetu Kościoła. Nie może być wątpliwości, że chrześcijańska tożsamość musi być zachowana w procesie spotkania i wchodzenia w dialog z innymi tradycjami religijnymi. Nie ma dialogu w próżni, gdzie nie ma osobistych religijnych przekonań. Wszakże szczera afirmacja chrześcijańskiej tożsamości nie musi zawierać ekskluzywistycznych stwierdzeń, poprzez które każde pozytywne znaczenie w wiecznym Bożym zamyśle wobec ludzkości, przyznane innym tradycjom przez samego Boga, jest a priori negowane. Absolutne i ekskluzywistyczne twierdzenia na temat Chrystusa i chrześcijaństwa, które będą wyrażały ekskluzywne posiadanie rozumienia Boga albo środków zbawienia, będą zaprzeczały przesłaniu chrześcijańskiemu i chrześcijańskiemu obrazowi oraz skrzywiały go. Nasz jeden Bóg jest "Trzy", i komunia w różnicy, cechująca wewnętrzne życie Boga, odzwierciedla się i działa w jednym planie, który Ojciec, Syn i Duch przewidzieli w Ich relacji z ludzkością w objawieniu i zbawieniu. Tak więc pluralizm religij znajduje swe ostateczne źródło w Bogu, który jest miłością i przekazem. W zakończeniu chciałbym jeszcze raz wyrazić przekonanie, którym zamknąłem tę książkę. Jestem pewny, że nauczanie Kościoła uczyni dobrze, jeśli będzie trzymać się często wyrażanego pragnienia i ambicji odtwarzania w swoim własnym życiu i praktyce Bożego ujęcia w dialogu zbawienia i powstrzyma się od proponowania chrześcijańskiej wierze wszelkiej drogi, która może zawierać brak wrażliwości czy ekskluzywistyczną ocenę innych. Takie ujęcie "obrony wiary" może tylko prowadzić do skutków przeciwnych od zamierzonych; prezentuje chrześcijaństwo z "twarzą", która jest restryktywna i ciasna. Jestem przekonany, że bardziej szeroka koncepcja i bardziej pozytywna postawa, jeśli tylko teologicznie dobrze ufundowane, zwiększą wiarygodność chrześcijańskiej wiary i pomogą odkryć samym chrześcijanom, w przesłaniu chrześcijańskim, nowe szerokości i nowe głębokości. opr. mg/ab Łukasz Warzecha i Tomasz Terlikowski/Fot. screen YouTube/Łukasz Warzecha/Instagram (kolaż) REKLAMA W dniu święta Zmartwychwstania Pańskiego „Gazeta Wyborcza” postanowiła wydrukować rozmowę z „ekspertem”, który próbował dowieść, że chrześcijaństwo jest „religią amoralną”. Tymczasem, niegdyś zaliczany do grona konserwatywnych publicystów, Tomasz Terlikowski postanowił zbesztać tych, którzy krytykowali treść rozmowy. Jest reakcja Łukasza Warzechy. W Wielkanoc bydgoski oddział „GW” wydrukował rozmowę z noszącym tytuł profesora Ireneuszem Ziemińskim z Instytutu Filozofii i Kognitywistyki Uniwersytetu Szczecińskiego. – Uważam, że chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej amoralnych religii, również w sferze dogmatycznej. Sam założycielski mit chrześcijaństwa – ofiara niewinnego Jezusa za grzech ludzki – obnaża w sposób niesłychany ludzką pychę. Nie wyobrażam sobie, że można być grzesznikiem i żądać od Boga odkupieńczej ofiary lub godzić się na ofiarę niewinnego Boga na krzyżu, który cierpi i umiera tylko po to, żeby mnie od kary i winy uwolnić. To jest zaprzeczenie wszelkich moralnych zasad, urąga jakiejkolwiek zasadzie sprawiedliwości – grzmiał ekspert „Wyborczej”. REKLAMA – Pomyślmy, sędzia, który skazałby niewinnego na śmierć, by uwolnić od kary prawdziwych winowajców, a jeszcze wykonanie tej kary powierzył tymże złoczyńcom, zostałby przez nas potępiony, dlatego że łamie elementarne zasady moralne. Dlaczego więc mielibyśmy taką religię przyjmować? – pytał filozof. Dalej twierdził, że przez dwa tysiące lat teologowie źle rozumieli sens chrześcijaństwa – oczywiście w przeciwieństwie do niego. CZYTAJ WIĘCEJ: Z „Gazety Wyborczej” w Wielkanoc dowiemy się, że chrześcijaństwo to „religia amoralna” Do słów Ziemińskiego odniósł się na Twitterze Tomasz Terlikowski. Publicysta stwierdził jednak, że nie należy na nie reagować z „oburzeniem i potępieniem”, ale „mądrą chrześcijańską odpowiedzią”. „Pytania jakie zadaje prof. Ireneusz Ziemiński w rozmowie z «Gazetą Wyborczą», analizy, które prowadzi domagają się mądrej chrześcijańskiej odpowiedzi a nie oburzenia i potępienia. Taka odpowiedź pomoże lepiej przeżyć święta Wielkiej Nocy” – napisał Terlikowski. „Przez Ciebie przeczytałem ten wywiad. To jest poziom 12latka, który odkrył ateizm. Ten wywiad pokazuje tylko jego skrajną ignorancję. Czy wierzymy czy nie- przedszkole. Jeśli serio uważasz ten tekst za intelektualnie «na poziomie» to b ci się pogorszyło. Nie piszę tu o poglądach” – odpowiedział Dawid Wildstein. Przez Ciebie przeczytałem ten jest poziom 12latka, który odkrył wywiad pokazuje tylko jego skrajną wierzymy czy nie- serio uważasz ten tekst za intelektualnie "na poziomie" to b ci się piszę tu o poglądach. — Dawid Wildstein (@DawidWildstein) April 18, 2022 „Przecież pytania tego ancymona są na poziomie szkolnego buntu i nijak na żadną odpowiedź nie zasługują. Widać jedynie, że podobni mądrale utkwili w XVII/XIX wieku i zaczepiają z pozycji prostackiego materializmu. Jakby salon krzykliwych ignorantów, a tu, niespodzianka, profesor” – stwierdził Jacek Jarecki. Przecież pytania tego ancymona są na poziomie szkolnego buntu i nijak na żadną odpowiedź nie zasługują. Widać jedynie, że podobni mądrale utkwili w XVII/XIX wieku i zaczepiają z pozycji prostackiego materializmu. Jakby salon krzykliwych ignorantów, a tu, niespodzianka, profesor. — JacekJarecki (@JacekJarecki) April 18, 2022 „Panie Tomku, Pan dobrze wie co @gazeta_wyborcza potrafi robić z Polakami, z ich religią oraz tradycją. Tytuł może i jest trochę clickbaitowy, ale czas publikacji tego wywiadu nie pozostawia złudzeń co do intencji gościa i przeprowadzającego” – ocenił Michał Kotfica. Panie Tomku, Pan dobrze wie co @gazeta_wyborcza potrafi robić z Polakami, z ich religią oraz tradycją. Tytuł może i jest trochę clickbaitowy, ale czas publikacji tego wywiadu nie pozostawia złudzeń co do intencji gościa i przeprowadzającego. — Michał Kotfica (@michal_kotfica) April 18, 2022 „Perły domagają się, by je rzucić przed wieprza. Oczywiście” – ironizował Michal Barcikowski. Perły domagają się, by je rzucić przed wieprza. Oczywiście. — Michal Barcikowski (@vonScheffczyk) April 18, 2022 Na wpis Terlikowskiego zareagował także publicysta Łukasz Warzecha. „Tylko to tu zostawię… Jedne rzeczy wymagają mądrej odpowiedź, inne wyłącznie obelg” – skwitował. Tylko to tu zostawię…Jedne rzeczy wymagają mądrej odpowiedź, inne wyłącznie obelg. — Łukasz Warzecha (@lkwarzecha) April 18, 2022 Między publicystami po raz kolejny rozegrała się twitterowa „wojenka”. „Obelgi nie posuwają nas w kierunku prawdy, nie prowadzą do Chrystusa, nic nie dają w ewangelizacji. Za to pozwalają poczuć się lepiej. Nie na tym jednak polega chrześcijaństwo” – moralizował Terlikowski. Obelgi nie posuwają nas w kierunku prawdy, nie prowadzą do Chrystusa, nic nie dają w ewangelizacji. Za to pozwalają poczuć sie lepiej. Nie na tym jednak polega chrześcijaństwo. — Tomasz Terlikowski (@tterlikowski) April 18, 2022 Warzecha natomiast przypomniał jego niedawne wpisy. „To ja przypomnę, jak to jest z tymi obelgami” – napisał, załączając zrzuty ekranu z reakcją Terlikowskiego na pytanie o potencjalne zagrożenie epidemiczne, jakie stwarzają uchodźcy z Ukrainy. CZYTAJ TAKŻE: Warzecha kontra Terlikowski. „Moralizujące dyrdymały, nie robią na mnie wrażenia” Terlikowski w „empatycznym” amoku. Warzecha i Ziemkiewicz nie zostawili suchej nitki „Widzieliście może, czy @tterlikowski zabrał głos w sprawie zagrożenia epidemicznego (nie covid, ale np. polio), jakie stwarzają uchodźcy? Pytam, bo był bardzo aktywny w sprawie szczepień na covid, popierał obowiązek, a teraz jakoś milczy chyba” – zapytał wówczas Warzecha. „Szczujnia działa. To aż zaskakujące, że można aż tak się stoczyć. Ktoś, kto w uciekających przed mordem i gwałtem widzi zagrozenie epodemiczne jest albo wyjątkowym draniem albo bierze wyjatkowo dobrą kase z Moskwy, ktora przesłania mu moralność. W każdym razie żal patrzeć” – odparł „mądrze” i „po chrześcijańsku” Terlikowski. To ja przypomnę, jak to jest z tymi obelgami. — Łukasz Warzecha (@lkwarzecha) April 18, 2022 Źródła: Twitter/Gazeta Wyborcza/NCzas REKLAMA Ewangelia wg św. JanaPrzestroga 161 To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. 2 Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. 3 Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. 4 Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem. Tego jednak nie powiedziałem wam od początku, ponieważ byłem z wami. Sąd Ducha Świętego 5 Teraz zaś idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: "Dokąd idziesz?" 6 Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. 7 Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was1. 8 2 On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. 9 O grzechu - bo nie wierzą we Mnie; 10 o sprawiedliwości zaś - bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; 11 wreszcie o sądzie - bo władca tego świata został osądzony. 12 Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz [jeszcze] znieść nie możecie. 13 Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. 14 On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. 15 Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi. Zapowiedź powtórnego przyjścia 16 Jeszcze chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie»3. 17 Wówczas niektórzy z Jego uczniów mówili między sobą: «Co to znaczy, co nam mówi: "Chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie"; oraz: "Idę do Ojca?"» 18 Powiedzieli więc: «Co znaczy ta chwila, o której mówi? Nie rozumiemy tego, co mówi». 19 Jezus poznał, że chcieli Go pytać, i rzekł do nich: «Pytacie się jeden drugiego o to, że powiedziałem: "Chwila, a nie będziecie Mnie widzieć, i znowu chwila, a ujrzycie Mnie?" 20 Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Wy będziecie płakać i zawodzić, a świat się będzie weselił. Wy będziecie się smucić, ale smutek wasz zamieni się w radość. 21 Kobieta, gdy rodzi, doznaje smutku, bo przyszła jej godzina. Gdy jednak urodzi dziecię, już nie pamięta o bólu z powodu radości, że się człowiek narodził na świat. 22 Także i wy teraz doznajecie smutku. Znowu jednak was zobaczę, i rozraduje się serce wasze, a radości waszej nikt wam nie zdoła odebrać. 23 W owym zaś dniu o nic Mnie nie będziecie pytać. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje4. 24 Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna. 25 Mówiłem wam o tych sprawach w przypowieściach. Nadchodzi godzina, kiedy już nie będę wam mówił w przypowieściach, ale całkiem otwarcie oznajmię wam o Ojcu5. 26 W owym dniu będziecie prosić w imię moje, i nie mówię, że Ja będę musiał prosić Ojca za wami. 27 Albowiem Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga. 28 Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca». 29 Rzekli uczniowie Jego: «Patrz! Teraz mówisz otwarcie i nie opowiadasz żadnej przypowieści. 30 Teraz wiemy, że wszystko wiesz i nie trzeba, aby Cię kto pytał6. Dlatego wierzymy, że od Boga wyszedłeś». 31 Odpowiedział im Jezus: «Teraz wierzycie? 32 Oto nadchodzi godzina, a nawet już nadeszła, że się rozproszycie - każdy w swoją stronę, a Mnie zostawicie samego. Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną. 33 To wam powiedziałem, abyście pokój we Mnie mieli. Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat». Przeżywamy teraz tak zwany „Wielki Tydzień”. Zbliżamy się do Wielkanocy. A kiedy właściwie miały miejsce wydarzenia pierwszego Wielkiego Tygodnia i pierwszej Wielkiej Nocy? W którym miesiącu? To chyba wiadomo? Wiadomo! Chociaż chronologia tamtych czasów nie jest stuprocentowo pewna. Tylko - powiedziałbym – wielce prawdopodobna. Historycy oceniają, że najbardziej prawdopodobnym rokiem ukrzyżowania i zmartwychwstania jest rok 30. Ta datacja częściowo wynika z Ewangelii: pojawienie się Jana Chrzciciela to prawdopodobnie rok 27. A narodziny Chrystusa były – prawdopodobnie – w 6 roku przed Chrystusem. A właściwie, przed naszą erą chrześcijańską. Takie są – moim zdaniem - najbardziej prawdopodobne daty. Pascha zaś to początek kwietnia. Cały Wielki Tydzień zatem to prawdopodobnie pierwsze dni kwietnia 30 roku. A o której godzinie Chrystus umarł? To była godzina dziewiąta. Ale wówczas godziny liczono inaczej: od świtu do zmierzchu. Tak że to było nasze popołudnie. I kolejne pytanie: kto w momencie śmierci Chrystusa rządził w Rzymie? Bo w Palestynie chyba Poncjusz Piłat? W Rzymie przy narodzeniu Chrystusa rządził jeszcze August, który umarł w 14 roku naszej ery. Jego następcą był Tyberiusz. W Rzymie 30 roku panował więc cesarz Tyberiusz. Jego „prawą ręką”, taką „szarą eminencją”, był wówczas szef pretorianów Sejan. Taki – powiedziałbym - „superglina”. W Palestynie natomiast mamy sytuację następującą: księciem, a właściwie wasalnym monarchą Galilei, był Herod Antypas. Judeą z kolei zarządzał prokurator. Piłat więc,był prokuratorem rządzącym Judeą w porozumieniu z namiestnikiem prowincji Syria. Bo Syria miała rangę prowincji, a prokurator Judei był „oczko niżej”. Ale oczywiście Piłat musiał się kontaktować nie tylko z Antiochią w Syrii, lecz również z Rzymem jako swoją centralą. Dlatego więc Piłat bał się, że Żydzi doniosą na niego cesarzowi? Dokładnie tak! Dokładnie. To jest bardzo ważny aspekt procesu Chrystusa. Bo przełomowym momentem w tym procesie są słowa przedstawicieli Sanhedrynu: „jeżeli go nie skarzesz, to nie jesteś przyjacielem cesarza!”. Bo Piłat – w gruncie rzeczy – mógł „umyć ręce” i od razu skazać Chrystusa. Ale nie chciał! Natomiast szantaż zadziałał. Jak już mówiłem: Piłat był urzędnikiem podległym i namiestnikowi Syrii i Rzymowi. I bał się. Po prostu bał się, że jeżeli zaakceptuje określenie „król żydowski” , to może mieć olbrzymie kłopoty z tego powodu, iż nie zrobił nic z uzurpacją jakiegoś Żyda do bycia królem żydowskim. On się tego przestraszył! A Chrystus w procesie przyjął tytuł króla. Powiedział przecież: „Tak. Jestem królem żydowskim”. O to zresztą oskarżali go również arcykapłani. A dlaczego sami Żydzi nie mogli zabić Chrystusa? Przecież kamienowali ludzi. A domagali się, żeby to Piłat wydał wyrok śmierci. To jest dobre pytanie i właściwie nie ma na nie jednoznacznej odpowiedzi. Bo teoretycznie Sanhedryn nie mógł wydawać wyroków śmierci. Ale rzeczywiście – tak jak pan mówi – nierządnice karano ukamienowaniem według Prawa Żydowskiego. Tyle że w sprawie Chrystusa to nie Sanhedryn był sądem. W przypadku nierządnic oni zawsze mogli powiedzieć: „ale taki jest nasz zwyczaj”, „To nakazuje Prawo Mojżeszowe” i tak dalej. Natomiast w kwestii Chrystusa było inaczej. Z punktu widzenia Świątyni był on bluźniercą i uzurpatorem. Mogli go więc oskarżyć o uzurpację polityczną. Ale bali się wydać wyrok śmierci z jej powodu. Bo wtedy wkroczyliby na drogę polityki. Piłat zaś mógłby wtedy powiedzieć, że oni nie mają prawa ingerować w wyrok o charakterze politycznym. I tego Sanhedryn pragnął uniknąć. Dlatego chcieli wplątać Piłata we współudział. Nie chcieli Chrystusa skazać na śmierć jako winnego z powodów religijnych? Piłat nie chciał! „Machał ręką” na sprawę. Uważał, że ona jest niepoważna i on nie powinien się nią zajmować. Bo go nie dotyczy. To sprawa Żydów. Ale Piłat wiedział, że jeżeli Sanhedryn pchnie proces w kierunku politycznym, to będzie to dla niego niebezpieczne. Widać tu cyniczną grę Sanhedrynu. Rozumiem więc, że Sanhedryn uważał, iż sam nie może Chrystusa skazać na śmierć jako winnego z powodów religijnych… Ja bym odczytywał to w ten sposób: Sanhedryn chciał zgładzić Chrystusa z powodów religijnych, ale uznał, że nie zrobi tego tylko i wyłącznie z tychże powodów. Uznali, że bezpieczniej będzie proces pokierować w kierunku politycznym. Bo relacje pomiędzy prokuratorem a Sanhedrynem były bardzo delikatne: Rzymianie byli okupantami i na dobrą sprawę w każdej chwili mogli użyć swoich legionów, żeby „upuścić krwi” w Palestynie. Sanhedryn nie był więc na tym terenie władzą. Były nią rzymskie legiony oraz namiestnik. Członkowie Sanhedrynu mogli się zatem obawiać tego, że jeżeli zamordują Chrystusa z powodów czysto religijnych, to władza rzymska – jeżeli by to wywołało jakieś zamieszki – będzie bardzo niezadowolona. Dlatego woleli schować się - że tak powiem – pod „szyld prokuratora”. Chrystus więc został skazany na ukrzyżowanie jako przestępca polityczny? I o tym świadczył titulus, czyli tabliczka na krzyżu? Tak! Bo tam jest napisane: „Król Żydowski”. Właśnie! I to jest bardzo ważna informacja o tym, że podstawą wyroku był „delikt polityczny”. Faktyczną inspiracją Sanhedrynu była jednak religia. Oni po prostu odrzucali Chrystusa jako Mesjasza. Ale oskarżyli go o to, że jest królem żydowskim po to, aby wplątać Piłata w sprawę Chrystusa. I częściowo – wydaje mi – podzielić się odpowiedzialnością. Kolejna sprawa: są liczne pamiątki Męki Pańskiej. Takie jak kawałki krzyża, Chusta z Manoppello, Całun Turyński, Korona Cierniowa albo gwoździe z Krzyża. Na ile te pamiątki, pozostałości są wiarygodne? Historycznie udokumentowane? Prawdziwe? Nie badałem dokładnie autentyczności tych wszystkich artefaktów, o których pan mówi. Jest na ich temat znakomita książka Grzegorza Górnego i Janusza Rosikonia. Świetnie ilustrowana! Oni przebadali prawdopodobieństwa autentyczności tych artefaktów. Bliżej zajmowałem się tylko Całunem Turyńskim. Bo on wydaje mi się być kluczowym artefaktem. Całun to płótno grobowe, na którym odbite jest ciało w sposób, który współczesna nauka nie potrafi ustalić i wyjaśnić. Na tym płótnie są ślady dokładnie pasujące do opisu męki Chrystusa. Na Całunie odkryto również odciski monetek na powiekach. Monetek z czasów Chrystusa! Mamy też całą masę innych poszlak czy nawet dowodów świadczących o autentyczności tego płótna. Wizerunek z Całunu ma też pewną korelację z Chustą z Manoppello. Dodam, iż byli tacy matematycy, którzy zbadali prawdopodobieństwo tego, że na Całunie jest odbite ciało kogoś innego niż Chrystus. Chodziło o różne elementy owego prawdopodobieństwa. A więc o fakty, że był to mężczyzna, zmarły po paru godzinach od ukrzyżowaniu, z tymi śladami i tak dalej, i tak dalej. Ci matematycy ustalili, że wspomniane prawdopodobieństwo wynosi jeden do dwudziestu miliardów. Więc jeżeli nie ma pewności co do autentyczności Całunu Turyńskiego, to jest prawdopodobieństwo. Prawdopodobieństwo tego, że to może nie być Chrystus, sięgające jednego do dwudziestu miliardów. Chciałbym jeszcze poruszyć temat Krzyża Chrystusowego. Podobno znalazła go św. Helena. Czytałem, że w ówczesnych źródłach nie ma informacji na ten temat. I dlatego są historycy, którzy podważają znalezienie Krzyża przez św. Helenę. Dokumentacja z czasów Chrystusa to jedna rzecz. Ona oczywiście jakaś jest. Ale źródeł chrześcijańskich jest tyle, ile mamy. Są więc oczywiście Ewangelie i pierwotne źródła Ojców Kościoła z I wieku. Również św. Jan i jego Apokalipsa to koniec I wieku. Wzmianek o Chrystusie też jest tyle, ile mamy. One pochodzą od Tacyta, Flawiusza, Swetoniusza. Natomiast co do wyprawy św. Heleny, to wiemy dokładnie, kiedy ona tam pojechała. Natomiast ocena tego, na ile prawdopodobne i wiarygodne są jej znaleziska, to historia, której tutaj w krótkich słowach nie opowiemy. Odniosę pana i czytelników naszego wywiadu do wspomnianej już wcześniej książki Górnego i Rosikonia. Oni to bardzo dokładnie analizują. Oczywiście wiadomo, że Drzewo Krzyża zostało później rozczłonkowane. Więc bardzo wiele uznanych obecnie fragmentów relikwii Krzyża może być nieautentycznych. Bo one zostały rozsiane po świecie. I ktoś złośliwie powiedział, że gdyby zebrać te wszystkie fragmenty Krzyża, to by wyszło więcej niż sam Krzyż. Ktoś inny jednak owe fragmenty policzył i to aż tak źle nie jest. Ale tak czy inaczej: można mieć wątpliwości wobec wszystkich fragmentów Krzyża. Natomiast wydaje się dosyć prawdopodobnym fakt, że na początku IV wieku, kiedy św. Helena odwiedziła Palestynę, istniejąca tam gmina chrześcijańska wskazała jej miejsce, gdzie te artefakty były schowane. I znowu tłumaczenie tego, dlaczego one były schowane, uprawdopodobnia ów fakt. Ukryto je bowiem dlatego, że po śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa Jerozolima i Palestyna przechodziły bardzo burzliwą historię. Nie zapominajmy o dwóch powstaniach żydowskich. O wszystkich tych – że tak powiem – katastrofach, które Palestynę spotkały w I/II wieku. O losach gminy chrześcijańskiej, która stawała się coraz mniejsza. To jest długa historia tych tak zwanych „judeochrześcijan”, którzy – częściowo – przeszli potem na stronę arian czy muzułmanów. Myślę zresztą, że każdy z tych artefaktów (gwoździe, titulus, fragment Krzyża) były poddane różnym badaniom i wydaje się, że niektóre z nich mogą być autentyczne. W Piśmie Świętym jest napisane, że członkowie Sanhedrynu kazali strażnikom powiedzieć, że przyszli uczniowie, wykradli ciało Chrystusa i ta wersja jest do tej pory wśród Żydów popularna. I chciałem się zapytać o to, czy w historii jakoś nadal funkcjonuje ów pogląd, że ciało wykradziono? Oczywiście! Dlatego że tradycja judaistyczna, talmudyczna podtrzymuje właśnie taki przekaz. Nie uznając Chrystusa za Syna Bożego, przyjęto wersję Sanhedrynu. Taką, która nie miała miejsca. Ale już w Ewangelii jest zaznaczone, że Sanhedryn taką linię wyjaśniania zmartwychwstania przyjął. Sanhedryn nie mógł - po skazaniu Chrystusa – milcząco przyjąć, że On zmartwychwstał. Więc nawet zapłacono strażnikom, żeby „siedzieli cicho”. Rozgłoszono też, że uczniowie wykradli ciało. I taka wersja krążyła wśród Żydów. Nie wśród chrześcijan. Bo wśród nich byli świadkowie zmartwychwstania. Tutaj dotykamy tych wszystkich relacji z Ewangelii o dziesiątkach osób, które widziały Chrystusa po zmartwychwstaniu. I cała wiarygodność Ewangelii opiera się – moim zdaniem – na pewnym logicznym rozumowaniu, które musi odpowiedzieć na następujące pytanie: dlaczego ludzie, którzy byli świadkami nauczania Chrystusa i wiedzieli, że był on niezwykłym człowiekiem, ale przegranym i zamordowanym, po Jego śmierci upierali się, że widzieli Go żywego? Zbiorowa psychoza? Trudno tak powiedzieć, zważywszy, że wielu z nich potem cierpiało męczeństwo w obronie tej nauki. Tak, jak Szczepan, Jakub i cała masa innych. Przypominam: chodzi tu o grupę ludzi należących do tak zwanego gminu. Apostołowie przecież to byli głównie rybacy. Jakoś wykształconym człowiekiem był chyba jedynie celnik Mateusz. Pozostali pewnie nie umieli ani pisać, ani czytać. Więc nie jest to logiczne, że ci amhaarece, czyli „ludzie z gminu”, „stanęli dęba” przeciwko swoim przywódcom religijnym w obronie jakiejś „fantastycznej” historii. I ponosili jeszcze często śmierć w imię tej swojej wizji. A było ich jednak sporo. W Ewangelii jest świadectwo o tym, że co najmniej kilkadziesiąt osób widziało Chrystusa po zmartwychwstaniu. Więc pozostawienie takiego śladu jak najpierw ustnie przekazywane nauczanie, a potem zapisane Ewangelie, jest czymś właściwie niewytłumaczalnym z punktu widzenia logiki. Jeżeli – oczywiście - nie bierze się pod uwagę zmartwychwstania! Byli jednak historycy – wydaje mi się, że na przykład Ernest Renan – którzy podjęli tą nielogiczną wersję, twierdząc, że chrześcijaństwo jest po prostu oszustwem. Zgoda. Ale agnostycy, przeciwnicy chrześcijaństwa i wszyscy ci, którzy negują przekaz ewangeliczny, w gruncie rzeczy trochę „plączą się w zeznaniach”. Bo nie potrafią wyjaśnić tego, co stało się w poranek wielkanocny. Oczywiście, po dwóch tysiącach lat, wszystkie posiadane przez nas poszlaki, argumenty i dowody muszą być przedmiotem wiary. Bo my nie byliśmy świadkami tego wszystkiego. Natomiast byli inni świadkowie. Dwa tysiące lat temu była nawet cała gromada świadków. I nasuwa się następujące pytanie: na ile mamy prawo iść za nimi w naszej wierze? W udzieleniu odpowiedzi na to pytanie badania historyczne wydają mi się bardzo pożyteczne. Dlatego że mamy do czynienia z wydarzeniem historycznym, którego interpretacje znajdują się w źródle opisującym to wydarzenie. Źródle bardzo bliskim w czasie. Ewangelie powstały przecież mniej więcej trzydzieści lat po 30 roku. A mało jest wydarzeń historycznych, których sens logiczny jest dobrze opisany w źródle, które je prezentuje. Tymczasem takim właśnie źródłem są Ewangelie i nauka, która z tego źródła pochodzi, czyli chrześcijaństwo. To jest fenomen nieznany w historii! Mamy też świadków. Oczywiście trzeba na nich patrzeć z perspektywy historyczno-społecznej. To nie byli królowie, książęta czy namiestnicy, ale prości ludzie, którzy tę naukę rozsiewali najpierw po swojej okolicy, a potem po całym Imperium. I jak skutecznie! A więc byli wiarygodni jako świadkowie. Wydaje mi się, że w laickich egzegezach Ewangelii i początków chrześcijaństwa to jest czasami zacierane. A oni naprawdę musieli być wiarygodni w tym, co mówili. Bo za nimi szły tłumy ludzi w całym Imperium Romanum! I w Persji! Św. Tomasz Apostoł dotarł nawet do Indii. Dzisiaj patrzymy na to jako na pewną próbę wiarygodności. Ale wówczas ta wiarygodność opierała się na świadectwie naocznych świadków. I jeszcze jedno a propos poszlak czy dowodów historycznych: rozdarcie zasłony w Świątyni, o którym wspomina Ewangelia, miało na pewno miejsce. Ewangeliści, opisując to wydarzenie, wspominają też zaćmienie słońca, pisząc: „I stało się ciemno i było trzęsienie ziemi”. Otóż źródłem wiadomości o rozdarciu świątynnej zasłony jest również Talmud. Nie przytoczę w tej chwili nazwy jego księgi i wersu, które o tym informują. Ale w Talmudzie jest wzmianka o tym, że czterdzieści lat przed zburzeniem świątyni obrady Sanhedrynu przeniesiono z jednej sali w Świątyni do innej. I tu pojawia się wzmianka o tym, że rozdarła się zasłona. Nasuwa się pytanie: dlaczego? 40 lat przed zburzeniem świątyni! Czyli mamy rok 30! I to Talmud o tym wspomina! Bardzo ciekawa poszlaka! A czym właściwie jest Talmud? Talmud jest zespołem ksiąg, który Żydzi - kontynuujący naukę Świątyni i Sanhedrynu - przygotowali już na wygnaniu. Stanowi je zbiór komentarzy do Pisma Świętego idący w kierunku podtrzymania tradycji mojżeszowej, ale wbrew chrześcijaństwu. W Talmudzie przemilczano, a nawet w niektórych fragmentach negowano boskość Chrystusa. Określając Go przy tym brzydkimi słowami. A więc to jest taka nowa nauka świata żydowskiego, sformułowana po zburzeniu Świątyni, która była jakby kontynuacją Starego Testamentu, ale w duchu antychrześcijańskim. Czy Talmud jest podstawą wierzeń obecnego judaizmu? Tak! Tak zwanego judaizmu rabinicznego. Najogólniej mówiąc. Bo w judaizmie też są różne i rodzaje, i odłamy. Natomiast ortodoksyjni Żydzi odwołują się właśnie do talmudycznych interpretacji Starego Testamentu. Oczywiście – tak jak chrześcijanie - przyjmują większość ksiąg Starego Testamentu. Ale jednak z późniejszymi komentarzami. A więc Talmud potwierdza wiadomości z Ewangelii o rozdarciu zasłony w Świątyni? Talmud poświadcza fakt trzęsienia ziemi w 30 roku. Oczywiście to nie jest dowód na boskość Chrystusa. Tylko potwierdzenie trochę drugorzędnej informacji o trzęsieniu ziemi w roku 30 w Jerozolimie, z którego powodu według Ewangelii rozdarła się zasłona w Świątyni. W tym szczególe Talmud potwierdza relacje ewangeliczne. Źródło:

tytuł chrystusa w religii chrześcijańskiej